Dom w którym mieszkam mieści się na terenie Gumboot community, która powstała w latach 70-tych. Jeden sąsiadów, Sky, który mieszka na jednym z najwyższych wzgórz
zabrał mnie na wycieczkę wzdłuż strumienia. Ubrałam ochraniacze na buty i łydki z nadzieją, że ochronią mnie przed pijawkami, kleszczami i kłującymi roślinami . Nie mogło się obejść bez głupkowatego kapelusza na głowę, chusty na szyję oraz rękawiczek. Szliśmy wzdłuż strumienia pnąc się w górę. Widoczne były ślady zeszłorocznej powodzi, ponadrywane brzegi i powalone drzewa. Początek drogi był dość łatwy, szliśmy po kamieniach strumienia i z łatwością wspinaliśmy do góry.
Co jakiś czas powalone drzewa zmuszały nas do szukania alternatywnej drogi, kierując nas w zarośla.
Tam zaczynały się problemy. Przedzieraliśmy się przez gęsty busz. O tak, maczeta byłaby wielce pomocna. Skye opowiadał o drzewach i krzewach lasu deszczowego. Dowiedziałam się o roślinie o nazwie Devil Tree, która rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Tutaj opanowała zarośnięte obrzeża strumienia, niektóre tereny lasu, panoszy się wśród drzew wypierając je. Tutejsi mieszkańcy dbają o ekologię, o biologiczną czystość gatunków roślin i zdecydowanie są za pozbyciem się tego intruza. A że formalne procedury trwają długo, to długie oczekiwanie na reakcję osób decyzyjnych nikogo nie dziwi. Skye ostrzegł mnie przed tutejsza tropikalna rośliną, która nie jest zbyt przyjazna dla przechodzących ludzi, pewnie również i dla niektórych zwierząt.
Jest to Wait-a-While. Roślina o niewinnych ładnych liściach, lecz na brzegach każdego z nich są niewidoczne kolce, łodygi naszpikowane również kolcami, bardzo gęstymi. Ale najgorsze są wąsy, które niewinnie odpadają szukając swojej ofiary. Każdy wąs posiada kolce-zęby skierowane tylko w jedną stronę. By uwolnić się z tych sideł trzeba się zatrzymać i powoli wycofać. Nie dziwi mnie nazwa tej rośliny, jest bardzo adekwatna. Długie wąsy mogą wbić się w odzież lub w ciało raniąc dość boleśnie. Czając się między innymi roślinami w buszu potrafi opleść nogi lub buty w taki sposób, że trudno się z jej objęć wydostać. Trzeba się zatrzymać, zastanowić i powoli wycofywać uważając jednocześnie by nie uwięzić się w kolejnym miejscu. Skye co chwilę krzyczał przeklinając fakt bolesnego uwzięzienia. Wpadłam i ja w sidła, boleśnie raniąc przedramię. Skóra w tym miejscu przez 10 dni miała widoczne poparzenie. Maść nagietkowa przywieziona z Polski okazała się idealnym lekarstwem. Rękawiczki w buszu są konieczne.
Co jakiś czas wspinaliśmy się na duże, omszałe i śliskie kamienie wpadając do wody, która na szczęście była płytka.
Nie mogłam przestać patrzeć się na drzewa, są tak inne od dobrze mi znanych.
Dotarliśmy do małego wodospadu, do którego dojście było kompletnie zablokowane przez zwalone drzewa. Poziom wody był dość niski, więc i wodospad nie był zbyt okazały.
Droga powrotna z innej perspektywy różniła się do tego stopnia, że przez chwilę zeszliśmy z obranej wcześniej trasy. Walcząc z sidłami, diabelskimi drzewami, pajęczynami, meszkami, komarami i wysoką temperaturą, uważając na węże kluczyliśmy w zaroślach. Po jakimś czasie jednak dotarliśmy do koryta strumienia, w cudowny sposób znajdując się prawie na początku naszej drogi.
Po 4 godzinach wędrówki wróciliśmy do domu spoceni i zmęczeni.
Zimna czekolada z lodem była prawdziwą nagrodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz