wtorek, 28 marca 2023

Opuszczony dom w Dolinie Tweed

Czwartek minął pod hasłem wycieczka do opuszczonego domu. Po dużym śniadaniu wyruszyłam w górę doliny. Jest tam opuszczony dom, który odwiedzają właściciele raz na cztery miesiące zostając tam jedynie na dwa dni. Był to dobry pretekst by ruszyć w nowe miejsce i poznać część lasu którego jeszcze nie widziałam. ( wiele jest takich części 😉 ). Przydały się nareszcie moje buty trekkingowe przywiezione z Polski. W plecak załadowałam pelerynę przeciwdeszczową, głupią czapkę, coś do przegryzienia i dużo wody. Z drogi wzdłuż strumienia skręciłam w lewo w las i zarośniętą, dość stromą ścieżką zaczęłam wspinać się w górę. Im wyżej wchodziłam tym więcej odkrywałam nowych gatunków drzew. Nie mogłam się zdecydować na które patrzeć, które wąchać, a które fotografować. Na szczęście miałam dużo czasu.
Trudno mi ocenić ile czasu zajęło mi dostanie się na wzgórze, droga zaczęła się lekko rozszerzać, a na jej końcu z oddali zobaczyłam dom.
Po lewej stronie minęłam zniszczoną szopę z wieloma klamotami w środku. Zauważyłam wysokie drzewo z dziuplą o bardzo interesującym kształcie i postanowiłam zrobić zdjęcie. Wcześniej przyjrzałam się uważniej i zauważyłam, że w środku coś się rusza. Przybliżyłam obraz w telefonie i zobaczyłam goanę, która bacznie mnie obserwowała. Pomyślałam, że pilnuje domu ;)
Miejsce okazało się wyjątkowe. Dom usadowiony na otwartej przestrzeni, okolony lasem, z widokiem na jedne z najwyższych wzgórz w okolicy.
Musiał być tu kiedyś piękny ogród, który tworzył miejsce do spotkań lub odpoczynku. Posadzone rośliny żyły teraz swoim życiem.
Zostawienie niezamieszkałego domu bez opieki w takim miejscu zapowiada jego niszczenie. Roślinność otaczającego lasu nieuchronnie powiększa swoją ekspansję.  Zajrzałam do środka przez okna. Dom wyglądał na porzucony, niechciany... Przykro było patrzeć. 
Obeszłam teren dokoła i ruszyłam dalej szukając kontynuacji drogi. Ścieżka była bardzo zarośnięta. Zastanawiałam się w jaki sposób właściciele tutaj się dostają. Przez dłuższy czas było płasko, zataczałam pętlę, która zaczęła prowadzić na dół. Szłam powoli rozglądając się na boki i pod nogi, ale kompletnie zapomniałam patrzeć się nad głowę. Co chwilę wchodziłam w pajęczynę, raz na poziomie nóg, raz na poziomie rąk. Znalazłam patyk, który zaczął pełnić rolę odganiacza. I tak zapatrując się na rośliny wpadałam co rusz to w kolejną pajęczynę. Nagle  zatrzymałam się na żółtej pajęczynie. Była sprężysta, mocna i bardzo klejąca. Patykiem machałam jak Frodo mieczykiem. Nie chciałam wiedzieć jaki pająk uplótł tą sieć. Gdy wyzwoliłam się z pułapki zaczęłam usuwać resztki pajęczyny. Oj nie było to łatwe. Nie oglądając się za siebie byłam już bardziej czujna. Od tej pory omijałam wszystkie pajęczyny. Spotkałam pająka, w którego sieć nie weszłam. Uff...
Zejście w dół nie było tak strome jak wejście na początku wycieczki. Dochodząc do strumienia, w głębi zarośli zauważyłam drzewo z pomarańczowymi owocami. Była to persymona, inaczej kaki. Nie zastanawiając się zerwałam dwa owoce i ruszyłam dalej, w stronę domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz