Z Gdańska wyruszyłam 15 marca. Pociągiem Intercity do Warszawy Gdańskiej z noclegiem u przyjaciół na Bielanach. Można powiedzieć, że podróż zapowiadajaca wrażenia zaczęła się następnego dnia z samego rana. Spakowana i gotowa na śniadanie próbowałam zacząć dzień. Połączenia na lotnisko metrem i SKMką wstępnie opanowałam, gdy nagle na Messenger wpadła wiadomość. Kasia , trzeba kupić kartę SIM i zawieźć ją do Australii. Zobacz gdzie najbliżej masz do salonu, zamówię, zapłacę i odbierzesz. Dobrze? Proszę. No i zamiast spokojnego śniadania zaczęła się reorganizacja czasu dojazdu na lotnisko. Stres, będzie mało czasu i ta ciężka walizka. Gdy już wszystko w teorii było zaaranżowane, ponowna wiadomość. Alarm odwołany, znalazła się karta SIM, nie trzeba dowozić nowej do Australii. Ufff...co za ulga. Taaaak, żołądek zdążył się jednak już skurczyć i przeszła mi ochota na śniadanie. Mimo to powędrowałam do kuchni zająć się porannym posiłkiem. Warzywa z tofu na ciepło, guacamole, rukola...ledwo zmieściły się w brzuchu. Z Wawrzyszewa do Gdańskiej, przesiadka i ... kierunek lotnisko Chopina. Po odprawie bagażowej było trochę czasu, więc ruszyłam na gastronomiczny rekonesans. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu odkryłam na lotnisku świątynię zieloności z wegańskimi opcjami włącznie saladstory . Co za raj. Pomyślałam, że świat idzie w dobrą, zieloną stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz