sobota, 25 marca 2023

z Doha do Brisbane


W poczekalni rzędy ławek oznaczone były kartkami 1 zona, 2 zona, 3 zona, 4 zona. Dopiero wtedy zorientowałam się, że w jednym miejscu na karcie pokładowej widnieje napis 3 zona. Hmmm..jakie to sprytne. Pasażerowie wchodzą po kolei, nikt się nie pcha. Wołana jest 1 zona, ludzie wstają, idą w stronę wejścia, gdy w samolocie robi się miejsce to wzywają kolejną zonę. Samolot był większy od poprzedniego. Miał trzy rzędy, środkowy po cztery fotele, boczne po trzy. Zauważyłam, że trochę wolnych miejsc zostało. Zarezerwowałam miejsce w środkowym rzędzie, tam gdzie były cztery fotele i wybrałam brzegowy. Obok mnie siedziała para z Australii, wracali do domu na złote Wybrzeże. Między mną a panem był pusty fotel i od razu pomyślałam, że pewnie się przyda na wyciąganie nóg i przechowywanie różnych klamotów. Podobnego zdania był również mój sąsiad po mojej lewej stronie.
Ponad 14-to godziny lotu lekko mnie  przerażał, ale skoro tyle osób na świecie wytrzymuje tak długie loty to dlaczego ja miała bym nie wytrzymać? O 19-tej już byliśmy w powietrzu. Rozpoczęły się przygotowania do posiłku, najpierw napoje, małe i przegryzki, a potem kolacja. Również i tym razem otrzymałam posiłek roślinny. Przestałam się już o to martwić. Podróż urozmaicałam sobie słuchaniem audiobooka "Wołanie z końca świata". Temat książki zgodny z kierunkiem lotu, czyli z Australią. Po dwóch godzinach część osób szykowała się już do spania, gdy nagle rozległ się krzyk dziecka, potem płacz. Matka nie mogła sobie poradzić ani z dziecka ani ze swoimi emocjami. Część osób, które siedziały blisko, zaczęła się dąsać i wzdychała z pretensjami, że dziecko płacze. Ona zestresowana chciała zrobić wszystko by każdy mógł zasnąć. Im bardziej otoczenie nie rozumiało sytuacji tym bardziej dziecko płakało. Byłam zmęczona, chciałam zasnąć, lecz najbardziej życzyłam całej sytuacji by złorzeczenie ucichło, a dziecko i matka znaleźli spokój. Po 40 minutach udało mi się zasnąć. Trudno to nazwać snemm, była to moja 3 godzinna próba spania w przeróżnych pozach, a puste siedzenie obok odegrało swoją pomocną rolę. Za okienkami samolotu był już dzień. Większość pasażerów dryfowała w swoim nocnym czasie. Obudziło mnie "karmienie", zaczęto rozwodzić kanapki i napoje. Nie byłam głodna, ale za to bardzo śpiąca. "Dziobałam" głową na różne strony łapiąc sen po 10 - 15 minut. Po kolejnych 3 godzinach samolot zaczął się budzić. Od tego momentu czas zaczął szybciej płynąć. Jedzenie, picie, jedzenie, picie, w międzyczasie film (tym razem wybrałam SF o tytule "Noop"). Pół godziny przed lądowaniem rozdano deklaracje celne, puszczono filmik czego nie można wwozić na teren Australii. Przepisy są bardzo restrykcyjne.
No i wylądowaliśmy. Na lotnisku zgodnie z oznaczeniami ustawiłam się w kolejce do bramek z elektronicznymi paszportami (no bo przecież mam nowoczesny, taki światowy). Niestety nie zadziałał i musiałam podejść do innej kolejki, do asystenta podróżnych. Nie byłam jedyna. Na deklaracji tylko jedną odpowiedź zaznaczyłam na tak. Dotyczyła ona pytania czy między innymi przywożę nasiona, orzechy, zioła... Miałam ze sobą suplementy, orzechy, odżywkę białkową, krakersy z siemieniem lnianym. Pani w okienku zaznaczyła tą pozycję na niebiesko i poprosiła bym poszła do kontroli bagażu. Udałam się na karuzelę, wyłowiłam swoją walizkę i poszłam w kierunku pierwszego etapu kontroli. Podczas miłej rozmowy z panem opowiedziałam co to są za rzeczy, że przewożę je na własny użytek. Pochwaliłam się, że swoje trekingowe buty umyłam w Polsce i są czyste bez żadnych pozostałości na podeszwie. Był bardzo zadowolony. Życzył mi dobrego pobytu. Nie musiałem iść na drugi etap kontrolny. Co za ulga. Zawsze to niepotrzebny stres. Złapałam W-Fi i dałam znać że jestem. Udałam się na zewnątrz. Było już około 19-tej lokalnego czasu. Pogoda nieco pochmurna, bardzo ciepło i powietrze dość lepiące. Nie dało się ukryć, byłam w Australii.
Karl odebrał mnie z peek-up area. Powoli ściemniało się, a za pół godziny było już kompletnie ciemno. Opuściliśmy Queensland i wjechaliśmy na teren Nowej Południowej Walii. Po pewnym czasie wjechaliśmy na obrzeża Rain Forest i krętymi, wąskimi drogami wspinaliśmy się do góry. Czarne niebo nie pozwalało podziwiać pięknej przyrody. Pomyślałam, że przecież będę miała na to całe 5 tygodni. Po małej rozmowie i ciepłej herbacie udałam się spać do mojego pokoju. Byłam zmęczona. Pomyślałam - rozpakuję się jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz