Przed śniadaniem zjedliśmy banany i owoc dziko rosnącej monstery. Monsterę znam z dzieciństwa, rosła u nas w domu w dużej doniczce. Zawsze podobały mi się jej duże, o ciekawym kształcie liściach. Pamiętam ją, że był to zawsze dorodny kwiat. Jest ona popularna w wielu regionach Australii, rośnie dziko, ma wielkie liście, może piąć się po drzewach. Największym moim odkryciem było, że owocuje, jej owoce są jadalne i bardzo smaczne. Jeśli próbowałabym opisać smak tego owocu, to jest to mix banana i ananasa w jednym. Napiszę o tej roślinie więcej później.
Rozpakowałam się i zapoznałam z okalającym mnie terenem. Dom jest samowystarczalny. Panele słoneczne dostarczają zarówno ciepłą wodę jak i prąd. Jedynie gaz i satelitarny internet to źródła zewnętrzne. Toaleta to naturalny system kompostowalny, przyroda robi swoje.
Na śniadanie zrobiłam tofucznicę z warzywami i udaliśmy się do małej wioski UKI na market. Ma on miejsce w każdą trzecią niedzielę miesiąca.
To cudowne miejsce z hippisowską atmosferą. Muzyka na żywo, rośliny, jedzonko, naturalne lody z regionalnych owoców, książki, biżuteria, stoiska ze zdrowymi kosmetykami i konopnymi produktami, używana odzież na wieszakach...
Aborygeński artysta tworzył swoje dzieła rozmawiając jednocześnie z zainteresowanymi osobami o zapisach w konstytucji, o prawach Aborygenów... Z łatwością skupiał uwagę przechodzących.
Wioseczka w centrum posiada sklep, palarnię kawy, kilka miejsc z jedzeniem, książki drugiego obiegu, sklepie z lokalną biżuterią i drobnym wyposażeniem wnętrz, kościółek.
Zatrzymam się chwilę przy kościółku. Jest on prowadzony przez chrześcijan, ale nie narzuca ona żadnej religii. Na mszę przychodzi niewiele osób. Żyje to miejsce swoim życiem będąc jednocześnie miejscem rozwojowym z wieloma możliwościami. W tym momencie kontynuowane są tam zajęcia jogi, a w niedługim czasie różnego typu zajęcia uzdrawiające. Za tydzień mam zamiar tam się udać.
Robiło się coraz bardziej gorąco. Ruszyliśmy na mały spacer w stronę potoku schowanego w dzikiej przyrodzie, pod wielkimi drzewami różnych gatunków. Karl opowiedział mi o tegorocznej powodzi w tym rejonie, zobaczyłam linie do której sięgała woda. Podczas tej powodzi mieszkańcy tego rejonu zorganizowali się oddolnie, co zbliżyło lokalną ludność do siebie jeszcze bardziej.
Usłyszałam wrzask i kłótnie ptaków na wysokich drzewach koło strumienia. Byłam bardzo zdziwiona część z nich wisiała głową w dół, były czarne, część z nich kłóciła się ze sobą. Spytałam Karla co to są za zwierzęta. Były to flying foxes. Jest to odmiana nietoperzy, są na prawdę duze. Gdy latały, według mojej oceny, ich skrzydła mogły mieć około jednego metra. W okolicy tych drzew rozprzestrzeniał się niezbyt przyjemny zapach. W ciągu dnia powinny spać, więc te tutaj przeważnie śpią pod liśćmi wielkich drzew, tak jak nietoperze głową w dół, a noc jest ich normalną porą do życia i połowów.
Ruszyliśmy do domu. Gdy wjeżdżaliśmy w zarośniętą część doliny droga zaczęła piąć się dość stromo. Kilkakrotnie strumień przecinał naszą drogę. Bez wysoko zawieszonego podwozia nie ma szans by się tu dostać. Nieustannie podziwiałam olbrzymią i piękną przyrodę.
Po obiadokolacji poszłam spać w nadziei, że jutro obudzę się zgodnie z tutejszym zegarem, wypoczęta, nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz